Ile razy idąc ulicą widzę leżącego człowieka, nie potrafię przejść obok obojętnie... Pamiętam bardzo dobrze pewne wydarzenie sprzed dwóch lat. Był grudzień, tuż przed Świętami. Wszyscy już kupowali i ubierali choinki...gotowali pyszne potrawy...sprzątali podwórka i domy... Taki mroźny grudniowy dzień. Ostatni czas, aby jeszcze zdążyć "uszczęśliwić innych", którzy czekali na dary i paczki.

Umówiliśmy się z Karolem późnym wieczorem. Mieliśmy wspólnie rozwieźć żywność najuboższym rodzinom naszej parafii. Zmrok bowiem przełamuje skrępowanie obdarowywanych, którzy często nie potrafili nam spojrzeć w oczy... Załadowaliśmy pełen samochód darów i wyryszyliśmy w drogę. Rozwożenie paczek zajęło nam bardzo dużo czasu, tak zastała nas godzina 23.00

Już kierowaliśmy się w stronę domu, kiedy nagle na zaśnieżonej drodze znaleźliśmy leżący rower. Zatrzymaliśmy się z pewnym lękiem, aby odnaleźć właściciela. Dokoła las, ani żywej duszy...ciemno...zimno i do domu daleko...Nikt się nie ruszał w gęstwinie lasu... Nikt nie wydawał odgłosów życia...

Kiedy odchodziliśmy zrezygnowani, weszłam niechcący na czyjąś rękę. Okazało się, że pod moimi nogami leży zziębnięty, wymrożony człowiek...Temperatura dochodziła do -30 stopni. Mężczyzna ten wcale nie reagował na nasz głos i próby nawiązania dialogu. Z wielkim trudem wzięliśmy go do samochodu. Tam doszedł do siebie, ale nie umiał powiedzieć nam, gdzie mieszka i jak się nazywa...Gdy straciliśmy nadzieję, że coś sobie przypomni, wypowiedział nazwę pobliskiej wioski. Pojechaliśmy tam w nieznane, domyślając się, że tam ktoś na niego czeka. Dojeżdżając do podanej miejscowości, myśleliśmy co dalej??? Odpowiedź okazała się być bardzo prosta. TYLKO w jednym domu świeciło się światło. Nikt nie poszedł spać, bo tato nie wrócił jeszcze z pracy.
Podjechaliśmy do gospodarstwa - tam wybiegły boso na śnieg dzieci i zapłakana matka. Szybciej od nas znalazły się w samochodzie na kolanach prawie nieprzytomnego ojca. Matka szła wolniej, trochę zakłopotana tą sytuacją. Wspólnie wyciągnęliśmy mężczyznę z samochodu i zaprowadziliśmy do domu. Opowiedzieliśmy gdzie i jak go znaleźliśmy....
Gdyby nie ten rower mógł zamarznąć? Gdyby nie rower przeszlibyśmy obok niego obojętnie!!!

Tak zaczęły się dla nas Święta Bożego Narodzenia. Jezus przyszedl do naszego serca bardzo ubogi...A dzieciom sprawił tyle radości...

Przychodzę na spotkania Młodzieży Elżbietańskiej, by nie przegapić JEZUSA w drugim człowieku w mojej codziennosci.

s.Katarzyna